Farel, Kalwin, Beza, Knox

piątek, 21 marca 2025

Truciciele w kitlach

O skutkach ubocznych stosowania preparatów leczniczych nie wie prawie nikt. To wiedza hermetyczna, dostępna wyłącznie dla wtajemniczonych. Wielkim sekretem jest fakt, że do leków na receptę są dołączane ulotki z listą potencjalnych niepożądanych skutków ich zażywania.

Nic nie szkodzi, bo z pomocą śpieszą dzielni i świetnie zorientowani detektywi prawdy, którzy wyśledzą każdy spisek i niczym namaszczeni biblijni prorocy głosić będą w mocy orędzie na obecne czasy. Orędzie — uwaga! — o trucicielskim wpływie farmacji.

Bo, widzicie, farmacja to właściwie nic innego jak czary, uroki i gusła. Tak, tak! Przecież nie inaczej powiada grecko-polski słownik: pharmakeia „trucicielstwo; czary, magia”; pharmakon „zaczarowany napój, napój miłosny; pl. czary, uroki, gusła”; pharmakos „truciciel; guślarz magik”.

A skoro tak, to rzeczą jak najbardziej uprawnioną — i w świetle powyższego słownika (nie pomnę, czy Abramowiczówny, czy Popowskiego) najoczywistszą oczywistością — jest stwierdzenie: że lekarze to nierzadko truciciele, którzy w swoich alembikach warzą eliksiry i dekokty, a korzystający z ich usług ulegają zwiedzeniu; że farmakologia to guślarstwo i rzucanie czarów; że w tekstach Nowego Testamentu, gdzie widnieje wyraz pharmakeia oddany przez załganych tłumaczy jako „czary” (Ga 5,20; Ap 9,21; 18,23), możemy śmiało i zasadnie podstawić dzisiejsze terminy „farmacja” lub „farmakologia”, bo właśnie o tym tak naprawdę mówią te teksty. Nie rozumisz? Nie wierzysz? Toś zwiedzion i kiep!

Nieważne, że tłumaczenie tych słów na polskie „farmakologia” czy „farmacja” to ewidentne nadużycie interpretacyjne, a konkretnie anachronizm, gdyż farmakologia to usystematyzowana dziedzina wiedzy, która w starożytności nie istniała, farmacja zaś to przemysł zajmujący się wytwarzaniem i dystrybucją leków oraz nauka o lekach, których to zjawisk w porównywalnej do dzisiejszej postaci również w antyku nie uświadczymy (jak zestawiać opartą z reguły na rzetelnych badaniach produkcję leków w nowożytności, muszących spełniać określone, wyśrubowane normy i standardy, z pozbawionym metody naukowej wytwarzaniem leków w zamierzchłych czasach?).

Nieważne, że w innych słownikach języka greckiego pharmakeia oznacza również podawanie i stosowanie leków i że o użyciu wyrazu w tym znaczeniu zaświadczają choćby dzieła Ksenofonta, Hipokratesa, Galena, Zenobiosa i Arystotelesa. (Komu by tam chciało się podjąć wysiłek sięgnięcia po inne źródła, żeby zweryfikować własną tezę, która przecież bez dwóch zdań wyraża posłannictwo z niebios? Jeszcze by się okazało, że zadają jej kłam, i rozsypalibyśmy się psychicznie, a już na pewno stracilibyśmy obserwujących na YouTubie czy innym Instagramie?)

Nieważne, że wczytywanie w Biblię własnych uprzedzeń (niechby i słusznych) do zachłannych koncernów farmaceutycznych i próby dopasowywania jej do swoich poglądów nie są zasadne w świetle zdrowych reguł hermeneutyki.

Nieważne, że z punktu widzenia językowego takie fikołki jak wyżej nie mają solidnych podstaw. (To, że słowo X pochodzi o słowa Y, nie oznacza, że słowo X ma to samo znaczenie co słowo Y ani że słowo X zachowało choćby cząstkowo znaczenie słowa Y).

Notabene można się tylko domyślać, czemu terminy te miały oba znaczenia jednocześnie: zapewne dla laików leczenie wydawało się sztuką pochodzącą od bogów, wręcz magiczną.

A z kolei wiedza, że co jednemu lekarstwem, drugiemu trucizną, to naprawdę żadna nowość, tylko rzecz znana od tysięcy lat. Więc po co robić wokół tego wielkie halo? Chyba tylko dla poklasku i mącenia wody.


A skoro o wodzie już mowa: wodą na młyn takich natchnionych poselstw okazało się covidowe szaleństwo. Przy okazji koronawirusa Boży szaleńcy zaczęli tu i ówdzie powtarzać rewelacje o zaświadczonych rzekomo przez Biblię trujących właściwościach farmaceutyków. Bez wsparcia i ostrzeżeń ze strony takich posłanych przez niebo mężów chrześcijaństwo bankowo by się sypnęło, i to na cacy. Wyższe moce wyposażyły ich bowiem w orędzie bezkompromisowe, będące twardą mową, które znieść mogą tylko odbiorcy szczerzy i rozumni. Reszta to ciołki.

Pisząc o lekarskim zatruwaniu, de facto sami zatruwali i nadal zatruwają umysły słabych w wierze chrześcijan, sprowadzając ich na manowce ignorancji i fanatyzmu.

Każdy ma swoje poglądy i opinie, na branżę farmaceutyczną również. Ale czy naprawdę trzeba się ich doszukiwać w Słowie Bożym? Czy o to chodzi w studiowaniu Biblii, by przykrawać jej nauki do własnych przekonań?


© Paweł Jarosław Kamiński 2024